
To już nie są pojedyncze przypadki. Coraz więcej osób mówi o tym w gabinecie. Czasem wprost, a czasem trochę okrężnie. Ktoś wspomina, że nie może się wyciszyć. Ktoś inny, że wieczory przestają istnieć, bo przegląda telefon aż do zaśnięcia. Kolejna osoba czuje, że ciągle żyje na cudzych zasadach, porównując się do obrazków z Instagrama. I choć temat wprost nie pada od razu, często sprowadza się do jednego – jesteśmy zwyczajnie zmęczeni internetem.
Z jednej strony potrzebujemy go na co dzień. Praca, komunikacja, kontakt z bliskimi, szybki dostęp do informacji. Nikt tu nie twierdzi, że należy się odciąć i zamieszkać w lesie. Ale coś zaczyna się psuć, gdy nie ma już różnicy między chwilą online a chwilą dla siebie. Gdy zamiast pobyć sam na z myślami, sięgasz po ekran. Gdy telefon jest pierwszą i ostatnią rzeczą, jaką masz przed oczami każdego dnia. Gdy stajesz się w tym wszystkim niewidoczna nawet dla siebie.
Jak internet wpływa na ciało, emocje i koncentrację?
Z biegiem czasu zaczynasz zauważać, że coś jest nie tak. Nie możesz się skupić. Tracisz zdolność czytania dłuższych tekstów. Wszystko Cię drażni. Budzisz się zmęczona, mimo że przespałaś całą noc. Czujesz napięcie w karku, ale nie wiesz, skąd. Zaczynasz reagować szybciej i ostrzej. A kiedy próbujesz usiąść w ciszy – nie umiesz. Cisza nie jest już odpoczynkiem, tylko czymś, co trzeba czymś „wypełnić”.
To właśnie ten stan jest jednym z powodów, dla których coraz więcej osób świadomie decyduje się na detoks od internetu. Nie jako manifest. Nie jako modne wyzwanie, którym można się potem pochwalić. Raczej jako cichy akt troski o samą siebie. Moment, w którym w końcu dajesz sobie prawo, by przestać odpowiadać. By przestać być dostępny_a. By przestać się porównywać. I po prostu pobyć.
Jedna z osób, która przyszła na konsultację, powiedziała coś, co bardzo zapadło mi w pamięć. „Mam wrażenie, że nie jestem już sobą. Jestem tylko odbiciem cudzych treści. Codziennie wchłaniam tyle obrazów, emocji, historii, że wieczorem nie wiem, co jest moje, a co nie.” I to nie była osoba, która całymi dniami przesiaduje na TikToku. To była osoba z pracą, rodziną, obowiązkami. Po prostu – jak większość z nas – online niemal cały czas.
Czym naprawdę jest uzależnienie od internetu?
To właśnie jest kluczowe. Uzależnienie od internetu nie musi wyglądać spektakularnie. Nie trzeba spędzać 12 godzin dziennie przed ekranem, żeby to zaczęło szkodzić. Czasem wystarczy, że nie potrafisz obejrzeć filmu bez zerkania w telefon. Że nie siadasz do posiłku bez YouTube’a w tle. Że nie możesz usnąć bez przewijania czegoś bezmyślnie. Albo że budzisz się i jeszcze zanim pójdziesz do toalety – już wchodzisz na Instagram.
To drobiazgi, które z czasem zaczynają kierować Twoim nastrojem. Czujesz się gorzej, kiedy nie ma zasięgu. Masz wrażenie, że coś Ci umyka. Że jesteś nie na bieżąco. Że inni mają ciekawsze życie. A Ty? Ty zaczynasz znikać. Nie z internetu. Z samego, samej siebie.
To nie zawsze jest łatwe do uchwycenia. Bo przecież „wszyscy tak mają”. Bo to naturalne. Bo bez internetu nie da się żyć. Ale to właśnie dlatego tak trudno zareagować w porę. Bo uzależnienie od internetu ma łagodne początki. Nie wymaga narkotyków, alkoholu, pieniędzy. Wystarczy telefon, który zawsze masz pod ręką. Zawsze możesz po niego sięgnąć, gdy coś Cię uwiera. Gdy dopada smutek. Gdy nie wiesz, co ze sobą zrobić. Wtedy znikasz w ekranie. Z pozoru nic się nie dzieje. Ale Twoje ciało i głowa to pamiętają.
Dlaczego detoks od internetu bywa przełomem?
Wielu osobom brakuje już kontaktu z własnym wnętrzem. Bo żeby je usłyszeć, trzeba się na chwilę zatrzymać. Odłożyć rozpraszacze. I to właśnie okazuje się najtrudniejsze. Bo często nie jesteśmy gotowi, żeby usłyszeć, że coś nas boli. Że jesteśmy rozczarowani. Że jesteśmy samotni. Że żyjemy nie tak, jak chcielibyśmy naprawdę.
Internet jest wtedy idealnym zapełniaczem. Ucieczką. Pozorną formą kontaktu. Można godzinami rozmawiać na czacie i jednocześnie nie mieć żadnej rozmowy z samym_samą sobą. Można dzielić się życiem, a jednocześnie niczego nie przeżywać głęboko. Można być aktywnym_a, produktywnym_a, błyskotliwa – i jednocześnie zupełnie zagubiona w środku.
Dlatego właśnie detoks od internetu nie jest po prostu „odcięciem się od sieci”. To zaproszenie do tego, żeby spojrzeć na siebie uważniej. Żeby sprawdzić, co tak naprawdę lubisz robić. Co Cię koi. Co Cię nudzi. Co Cię przytłacza. I czy to wszystko, co wchłaniasz przez ekran, Ci służy. To nie jest proste pytanie. Ale warto je sobie zadać.
W gabinecie spotykamy się z osobami, które po kilku dniach przerwy od sieci mówią: „nagle przypomniałam sobie, że lubię pisać ręcznie”, „nagle zobaczyłam, że w domu mam książki, których nigdy nie czytałam”, „pierwszy raz od miesięcy siedziałam w ciszy i to nie było straszne”. Czasem wystarczy naprawdę krótka przerwa, żeby coś się w środku przestawiło. Ale to nie znaczy, że ta zmiana przychodzi łatwo.
Na początku pojawia się pustka. Przypływ niepokoju. Czasem nawet rozdrażnienie. Bo telefon był ukojeniem. A teraz nie ma go pod ręką. Trzeba coś z tym zrobić. Czymś to wypełnić. I wtedy właśnie dzieje się coś ważnego. Zaczynasz zadawać pytanie: „co bym zrobiła z tym czasem, gdyby nie telefon?”. I odpowiedź wcale nie musi być natychmiastowa.
Nie chodzi o spektakularne zmiany. Nie musisz wyjeżdżać na wieś, rezygnować z mediów społecznościowych czy rzucać pracy. Czasem wystarczy jeden wieczór w tygodniu bez ekranu. Jedna sobota, w której nie sprawdzasz maili. Jedna rozmowa twarzą w twarz, bez rozpraszania się powiadomieniami.
Właśnie tak zaczyna się realna zmiana. Nie przez rewolucję. Przez małe wybory. I przez kontakt z tym, co było zagłuszane.
Jak detoks od internetu zmienia relacje, ciało i codzienność?
Gdy ciało dostaje wreszcie chwilę wytchnienia od nieustannego kontaktu z ekranem, często reaguje ciszą.
Nie chodzi o brak dźwięków, ale o zmianę tempa. Inne oddychanie. Inne napięcie mięśni. Inna jakość bycia. To się po prostu czuje. Nie od razu, nie po godzinie czy dwóch, ale po kilku dniach. Moment, w którym nie sięgasz odruchowo po telefon, może być czymś w rodzaju ulgi, która wcześniej była nie do pomyślenia. Jakby ktoś w końcu zdjął z barków ciężar, który nosiło się tak długo, że zdążył stać się częścią codzienności.
Ten moment, w którym nie musisz być dostępna, bywa przełomowy. Nie chodzi o to, że przestajesz pisać do ludzi czy rezygnujesz z kontaktów. Wręcz przeciwnie – zaczynasz zauważać, jak bardzo brakuje Ci tych prawdziwych. Jak często rozmowy były pozorne. Jak rzadko bywało miejsce na prawdziwe słuchanie. W ciszy widać to jeszcze wyraźniej.
Jedna z osób, z którą pracowaliśmy w gabinecie, powiedziała kiedyś: „Po kilku dniach bez telefonu zorientowałam się, że tęsknię za normalną rozmową. Taką bez scrollowania w tle. Bez podświadomego sprawdzania, czy coś nie przyszło.” To nie była osoba wycofana społecznie. Wręcz przeciwnie – bardzo aktywna, otwarta, obecna. Ale dopiero przerwa od internetu pozwoliła zobaczyć, że ta obecność była często częściowa. Że nawet w spotkaniu z kimś bliskim, myślami była gdzie indziej.
Detoks od internetu wpływa na relacje. Na początku może być różnie. Ktoś się zdziwi, że nie odpisujesz od razu. Ktoś zapyta, czy coś się stało. Ktoś inny się zirytuje, że nie dajesz znaku życia. Ale z czasem wokół Ciebie zostają ci, którzy rozumieją, że potrzebujesz oddychać. Że bycie offline to nie foch, tylko troska. To filtr, który wiele upraszcza.
Z czasem możesz zauważyć, że relacje stają się bardziej wyraźne. Wiesz, z kim naprawdę chcesz być w kontakcie. Wiesz, co Ci służy, a co Cię męczy. Łatwiej też odróżnić, kiedy rozmowa Cię wspiera, a kiedy tylko zapełnia ciszę. Kiedy kontakt z drugą osobą niesie ze sobą ciepło, a kiedy staje się kolejnym ekranem, przez który nie da się przebić.
Detoks wpływa też na ciało. Wiele osób zauważa, że mają więcej siły. Nie chodzi o nadmiar energii, ale o inny rodzaj funkcjonowania. Sen się pogłębia. Rano nie boli głowa. Kark nie jest taki spięty. Głowa pracuje inaczej – mniej rozbiegana, mniej pobudzona. Można coś przeczytać i zapamiętać. Można się skupić. Można nie musieć być cały czas gotową na reakcję.
Zaczynasz widzieć, jak bardzo Twoje ciało potrzebuje rytmu. Czasu bez ciągłych powiadomień. Bez bycia w trybie „czekania na coś”. Detoks uczy też, że nie każda luka musi być wypełniona. Że można stać w kolejce i nie patrzeć w ekran. Można jechać tramwajem i patrzeć za okno. Można jeść bez towarzystwa filmiku. I że w tym wszystkim naprawdę da się być. Bez ucieczki. Bez zapełniania.
Zaczynają się też pojawiać momenty nudy. I to dobrze. Nuda to coś, czego się dzisiaj panicznie boimy. A to właśnie ona bywa początkiem kreatywności. Prawdziwej. Nie tej, która polega na klikaniu „zapisz pomysł na później”, tylko takiej, w której nagle sięgasz po papier i coś rysujesz. Wymyślasz coś nowego. Wracasz do czegoś, co kiedyś dawało przyjemność. Albo po prostu siedzisz i pozwalasz myślom płynąć. Bez celu. Bez algorytmu, który decyduje, co zobaczysz jako kolejne.
Detoks to też sposób na odzyskanie wpływu. W świecie, w którym ciągle coś Ci się podsuwa, pokazuje, sugeruje, trudno odróżnić, co naprawdę chcesz, a co zostało Ci „zasugerowane”. Przerwa od internetu to moment, w którym można sobie zadać kilka prostych, ale ważnych pytań: co tak naprawdę mnie interesuje? Czego mi brakuje? Co jest moje, a co przyjęte z zewnątrz?
Nie chodzi o to, żeby demonizować internet. On może być cudownym narzędziem. Może uczyć, wspierać, inspirować. Ale staje się problemem, kiedy przestajesz mieć wybór. Kiedy włączenie aplikacji to już nie decyzja, tylko odruch. A to się dzieje szybciej, niż myślimy.
Psychoterapia w takich sytuacjach bywa ogromnym wsparciem. Nie tylko po to, żeby „przestać scrollować”. Ale żeby zrozumieć, co ten scroll zagłusza. Co próbuje ukoić. Bo często za tym nadmiarem jest coś więcej – samotność, rozdrażnienie, poczucie bezsensu, które trudno znieść. I wtedy ekran staje się ucieczką.
W gabinecie nie chodzi o to, żeby oceniać. Żeby mówić: „nie wolno”, „za dużo siedzisz w telefonie”, „musisz przestać”. Chodzi raczej o to, żeby poszukać, czego Ci brakuje, że ten internet stał się tak kuszący. Jakie emocje próbujesz stłumić, jakie napięcia znieczulić. I czy da się inaczej. Tak, żeby było mniej samotnie. Mniej automatycznie. Bardziej w kontakcie.
Zdarza się, że osoby, które przez lata żyły w świecie online, bo tylko tam czuły się bezpieczne, po detoksie mówią: „nagle czuję, że jestem tu”. I to nie jest spektakularne przebudzenie. To raczej cichy powrót do siebie. Zwykłe zauważenie, że czujesz zapach kawy. Że widzisz, jak światło wpada przez okno. Że czujesz, że masz ciało. I że nie musisz przed nim uciekać.
To właśnie taki powrót jest często najcenniejszy. Nie polega na tym, że nagle wszystko staje się lepsze. Polega na tym, że jesteś bliżej siebie. A z tego miejsca można już naprawdę wiele.